Kobiecość na dwóch kołach.
Przełamałam swoją odwieczną barierę. Wyciągnęłam rower z szopy, który odstawiłam kilka tygodni temu, zapewniając go w myślach, że niedługo znowu razem pozwiedzamy dobrze znane okolice. Zignorowałam fakt, że prycha, kręci go coś i świerzbi, jak koła kręcą się, wbrew zasadom fizyki, do tyłu. Przeprowadziłam moją (nie taką znowu moją) czarną strzałę przez skoszony zielony trawnik, ominęłam mojego dumnie leżącego w cieniu krzewu psa i powędrowałam po ścieżce w stronę niebiesko-czerwonej furtki, którą zresztą kilka lat temu malowałam z siostrą. Stanęłam na piaszczystej drodze, wdałam się w dyskusję z kuzynostwem i mamą, którą drogę wybrać. Do wyboru miałam aż pięć możliwości: w końcu wybrałam najdłuższą. W różowej spódnicy, żółtej koszulce na ramiączka i bluzie w grochy pędziłam po szosie, zgarniając miękkie fałdy materiału na swoje miejsce. W jednym ręku kurczowo trzymając kierownicę i klucze, w drugiej zaś telefon, który pozwolił mi zdawać relacje z moich poczynań Panu ...