Kobiecość na dwóch kołach.
Przełamałam swoją odwieczną barierę. Wyciągnęłam rower z szopy, który odstawiłam kilka tygodni temu, zapewniając go w myślach, że niedługo znowu razem pozwiedzamy dobrze znane okolice. Zignorowałam fakt, że prycha, kręci go coś i świerzbi, jak koła kręcą się, wbrew zasadom fizyki, do tyłu. Przeprowadziłam moją (nie taką znowu moją) czarną strzałę przez skoszony zielony trawnik, ominęłam mojego dumnie leżącego w cieniu krzewu psa i powędrowałam po ścieżce w stronę niebiesko-czerwonej furtki, którą zresztą kilka lat temu malowałam z siostrą. Stanęłam na piaszczystej drodze, wdałam się w dyskusję z kuzynostwem i mamą, którą drogę wybrać. Do wyboru miałam aż pięć możliwości: w końcu wybrałam najdłuższą.
W różowej spódnicy, żółtej koszulce na ramiączka i bluzie w grochy pędziłam po szosie, zgarniając miękkie fałdy materiału na swoje miejsce. W jednym ręku kurczowo trzymając kierownicę i klucze, w drugiej zaś telefon, który pozwolił mi zdawać relacje z moich poczynań Panu Adrianowi. Wiatr (nie)subtelnie igrał z moimi rozpuszczonymi włosami, dając spokój grzywce, którą spięłam zestawem moich dwóch ulubionych wsuwek. Podjechałam pod najgorszą górkę świata, piaszczystą, która nieraz poczuła dotyk moich nagich stóp niegdyś. Po kamienistej powierzchni uśmiechałam się do czerwonych czereśni zapowiadających rozkoszny smak na języku. Na szosie minęłam kuzyna, który widząc mnie, przestał kosić trawę, bym nie dostała zielonymi źdźbłami po twarzy (w najgorszym wypadku). Przed skrzyżowaniem modliłam się o brak jakiegokolwiek czterokołowego pojazdu, który byłby niemałym zagrożeniem dla mojej strzały. Mimo że można mnie zobaczyć w L-ce, rozglądającą się na boki, z głową upchaną znakami – panikuję czasem. Obyło się bez żadnej pędzącej maszyny, o której zapewne Adrian opowiedziałby mi dokładnie: zaczynając od mocy silnika, przez coś tam, kończąc na ogólnym stwierdzeniu, że jest zakochany w BMW jakimś tam. Ja jednak nie kryłabym swojego niezadowolenia, że muszę tego słuchać. Elegancko włączyłam się do ruchu, którego nie było, nie wyciągając ręki, wskazując, gdzie skręcam. Ciągle uznaję, że jest to niepotrzebne. I znalazłam się na zniewalającej górce (siostrze tej poprzedniej, bynajmniej nie piaszczystej). I pędząc na łeb, na szyję, zjechałam na dół, drąc się wniebogłosy o swojej miłości. Prędkość moich kół osiągnęła szczyt, a próba pedałowania zdała się na nic. Zatem, ciesząc się jak w dzieciństwie, kręciłam pedałami do tyłu. Uwielbiałam to, bo mój czerwony dawny rower, którego wszyscy na wsi mi zazdrościli, przy kręceniu pedałami do tyłu – hamował, pozostawiając zacne ślady na piaszczystej powierzchni.
Kobiecość można połączyć z przyjemnością. Spódnica przesuwająca się do góry nie jest przeszkodą. Japonki na nogach umożliwiają słońcu muśnięcie stóp. Wiatr robi swoje z włosami, zachwycone spojrzenie rozgląda się dookoła, patrząc na dziecko stojące obok zniewalające mężczyzny i samochody, których nie powinno być na skrzyżowaniach, gdy ja do nich dojeżdżam. Pod tym względem dogadujemy się idealnie.
Podbijać będę świat na rowerze w komplecie moich spódnic.
dla ciekawych.]
rower to jeden z lepszych towarzyszy kobiety. Sama z moim czerwonym dwukołowcem mam pełno wspomnień. Więcej tego typu przeżyć, ty zakochana dziewczyno. Opowiadanie jest śliczne;*
OdpowiedzUsuńJazda na rowerze jest bardzo przyjemna. Ja sama od pięciu lat nie wyciągnęłam roweru z piwnicy. Może kiedyś zdrowie pozwoli mi znów na nim usiąść i wybrać się na samotną wycieczkę po okolicy...? Cały czas w to wierzę. ;)Ale spódnice i sukienki uwielbiam nosić. ;)Nie umiałam skomentować Twojej poprzedniej notki. Wrr! >.<
OdpowiedzUsuńja jednak preferuję szorty do jazdy na rowerze ;D Boże, ja też tak chcę! Gdzie mój czerwony 'kabriolet'?
OdpowiedzUsuńJak ja dawno nie jeździłam na rowerze ... :) A kobiecość ukazuje się właśnie w takich szczegółach ;)
OdpowiedzUsuńAch, jak ja uwielbiam przejażdżki rowerowe w spódniczkach! ;D PS Kocham Twoje posty.
OdpowiedzUsuńja też zamiaruję wygrzebać z piwnicy rower;D w tamtym roku całe wakacje przejeździłam:D
OdpowiedzUsuńa kładłaś się spać czasem? ;>
OdpowiedzUsuńdalekie? :)
OdpowiedzUsuńtrzeba nadrobić. :)
OdpowiedzUsuńszukaj go, szukaj :P i jeeeeeeeeeedź! :D
OdpowiedzUsuńna pewno wyciągniesz. ;*
OdpowiedzUsuńdzisiaj miałam dzień bardzo miły. :) i też pełen wrażeń. i taki wakacyjny. :)
OdpowiedzUsuńw garażu :)
OdpowiedzUsuńto brzmi jakbys leciała samolotem a nie jechala rowerem ;p;p
OdpowiedzUsuńRower i spódnica to nie połączenie dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńI takich dni jak najwięcej;)
OdpowiedzUsuńI będę miała dużo roboty z tym rowerem, żeby nadawał się do użytku publicznego. ;D
OdpowiedzUsuńna rowerze w spódnicy jakoś wolę nie :P
OdpowiedzUsuńojej. nie spodziewałam się Ciebie tutaj. nie jest źle, naprawdę. :)
OdpowiedzUsuńja na szczęście lubię i w tym, i w tym :D
OdpowiedzUsuńnic mi nie mów, dzisiaj myślałam, że go w krzaki wrzucę i pójdę na piechotę. o ile za dnia jeździło mi się cudnie, wieczorem wszystko zaczęło w nim klekotać i czułam każdy dołek (a jechałam drogą, gdzie było ich wiele). tak się wkurzyłam, że szok :D
OdpowiedzUsuńto leć po niego :D
OdpowiedzUsuńprzyjemność z tego zaczerpniesz. :)
OdpowiedzUsuńoo tak. :)
OdpowiedzUsuńmamo moja, w spódnicy na rowerze. ja ze trzy lata przynajmniej nie jeździłam w ogóle, choć mam plan, by to zmienić xp.ten Adrian to miał perfekcyjną relację z wycieczki ;d.
OdpowiedzUsuńaż taka perfekcyjna to ta relacja nie była. :D pytał, to odpowiadałam. :P ale ostatnio śmigaliśmy razem na rowerach (naraziłam swoje życie, ale jestem miszcz i żyje)idź! :D rooower. <3
OdpowiedzUsuńciężko tak gadać przez tel ;p.nie lubię! xd
OdpowiedzUsuńja ostatnio obraziłam się na rowery. to niestety zasługa mojego leniwego tyłka. tak czy inaczej - spódnice na rowerze? mam nieciekawe wspomnienia :P /nerium/ udanych wakacji Ci życzę. ;*
OdpowiedzUsuńZawsze mi się podoba jak wyglądają kobiety w spódnicy na rowerze :-)bardzo uroczo to wygląda
OdpowiedzUsuńtaak,ale tylko czasem:D
OdpowiedzUsuńwitaj...kobiecość ? hm! jak ją opisać? to chyba to coś co ma kobieta w sobie...to ze potrafi sie ubrac jak kobieta...sama nie wiem jak to opisac...ale sama sie przekonałam ze spódnice są super:) a co do roweru to niestety nie mam bo mi skradziono...zapraszam do siebie http://milosci-moje.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuńna dalekie wolę spodenki ;)
OdpowiedzUsuń:D taakk Ilonka... :P jazda na rowerze... musimy się znowu wybrać, żebys mnie chroniła przed owadami i podawała czapkę jak mi ją wiatr zwieje :P :*
OdpowiedzUsuńJazda na rowerze jest świetna, ale co do tej spódnicy w czasie przejażdżki to mam małe wątpliwości. ;) / blizny-losu
OdpowiedzUsuńteraz ;O jak ze mną pojedziesz :)
OdpowiedzUsuńznajdz sobie inna droge ;p dobra rada :P:P:P
OdpowiedzUsuńSuper się czyta to co piszesz:):) Pozdrawiam:) i serdecznie zapraszam do siebie:) http://karlat.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńwróć w jednym kawałku z workiem inspiracji i radości.
OdpowiedzUsuńRower to dobra odskocznia od problemów, przynajmniej dla mnie. Kocham wiatr we włosach, tą myśl - że mogę wszystko; że unoszę się ponad ziemią - tą odskocznię. Hihi.Wróciłam. : )www.nudity.blog.onet.plEnchanted.
OdpowiedzUsuńNa spódnicę zawsze jest czas. :) Ja również jeżdżę na rowerze w spódnicy. Rower to świetny środek lokomocji. [czysta-woda]
OdpowiedzUsuńOpowiadanie prześliczne! Będę odwiedzać Twojego bloga częściej. Polecam Ci też mój blog : www.wiem-ze-ty-wiesz-ze-ja-wiem-ze-ty-nie-wiesz.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńPodziwiam tę jazdę w spódnicy, bo sama bym się nie zdecydowała, jakoś lepiej czuję się w spodniach(magiczny-wachlarz)
OdpowiedzUsuńZdjęcie na początku świetne. Kocham ten film! ;] Dobrze, że onet jeszcze dacenia takie blogi jak Twój.
OdpowiedzUsuńdzięki Tobie znów mam ochotę wsiąść na rower i jechać w siną dal, chociaż i tak nie mam zbytnio gdzie ^^
OdpowiedzUsuńUwielbiam jeździć na rowerze;d. Kilka dni temu skończyły mi się pomysły na trasy:D.Ja pamiętam, że kiedyś rozwaliłam japonki na rowerze:D. Za mocno pchałam moje giry do przodu;d[nieproszony]
OdpowiedzUsuńNie mam roweru :P Mam za to młodszego brata, który każdy rowerowy nabytek psuje z prędkością światła :P
OdpowiedzUsuńDobrze, że to nie była taka długa, szeroka spódnica, która mogłaby Ci zwiunąć na twarz :D Jakby Ci tak zatkało widok na drogę, to wtedy nawet pojazdy na skrzyżowaniach byłyby niczym w porównaniu z innym dzwonem :DAle taka jazda daje dużo radości i poczucia wolności.Ach, mój stary, biedny, porzucony rower...Pozdrawiam!http://18-42.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuńjejj. czuję tu talent do pisania;) bardzo fajnie, że aż chce się czytać. chyba będe wpadac tu częściej;)kiedyś miałam uprzedzenie do roweru, ale z czasem się do niego przekonalam... uwielbiam to uczucie rozwianych włosów!:D mniej lub bardziej subtelne jak to ujęłaś;)pozdrawiam[conversion]
OdpowiedzUsuńRower- dla mnie pozostanie symbolem pięknej, kolorowej młodości, chociaż tak się jeszcze nie skończyła:) Chociaż muszę przyznać, że jazdy w spódnicy jeszcze nie miałam okazji sprawdzić i nie wiem, czy zdobędę się na tą odwagę:D Życzę nadal przyjemnej, rozgrzanej drogi i samych słonecznych dni na te wycieczki:)
OdpowiedzUsuńuwielbiam rower mojego brata, który wciąż sobie przywłaszczam. i uwielbiam się na nim męczyć i jechać przed siebie pozwalając uciec myślom ciążącym w głowie. jutro idę na rower! ;-*
OdpowiedzUsuń