Piękny melancholijny Pan...
Po drabinie myśli wspinam się do góry. Za kolorowymi okiennicami kryją się pragnienia. Na drewnianych parapetach, w kolorowych donicach kwitną orchidee. Gubią płatki wpychane między stronice starych książek. Na dachu siedzi pan. Sam jak ja. Wielkie plany plączą się po głowie szumiąc cicho jak wiatr. Rozgwieżdżone niebo kusi małymi tajemnicami. Siadam obok i patrzę. Miasto jest takie spokojne. Milczy, a ja razem z nim. Drabina z moich słów upadła głucho na chodnik. Niebotyczne pragnienia musnęły rozgrzane policzki, rozpalone usta. Pan patrzy przed siebie, nie widzi nic poza wspomnieniem, które ułożył z chwil przeżywanych teraz przez inne osoby. Dotykam jego dłoni. Odwraca zagubione spojrzenie i patrzy w moją stronę. Gubię się w korytarzu jego źrenic tak ciemnych i pełnych nie nazwanych uczuć, krótkotrwałych emocji. Gładzi sercem czułość, która pozostała i korci, by ją strzepnąć. Na ten chodnik betonowy, który nie wyda z siebie żadnego dźwięku nocą. Obok tych porozbija...