Przejdź do głównej zawartości
W obiektywie.
Spędziliśmy po raz pierwszy wakacje w górach we troje. Znowu miałam szansę na spotkanie z naszymi cudownymi Gazdami, ukochanymi Krempachami, niepowtarzalnie szumiącą Białką. To cudowne uczucie być w miejscu, w którym pojawiłam się po raz pierwszy jako roczna dziewczynka, z wizją, że już za rok ktoś równie mały będzie miał okazję być w moim trzecim najlepszym zakątku na ziemi.
Chodziliśmy po górach, odpoczywaliśmy nad Białką, odwiedziliśmy wszystkich znajomych, którzy po tylu wspólnych latach stali się rodziną i tonęłam w ramionach Gaździny. Adrian też - jej miłości wystarczy dla wszystkich.
Na początek pobyt w najcudowniejszych Krempachach i powrót do czasów weselnych.



Pierwsze wyzwanie to Sarnia Skała. Zdobyta połowicznie - tylko przez Adriana. Z wielkim żalem, ale po raz pierwszy nie udało mi się zdobyć szczytu. Dobro Małej jest ważniejsze, więc zostałyśmy na Polanie Strążyskiej, gdzie dała pełen popis piłkarskich umiejętności. :) Wspólnie przeszliśmy na Wodospad Małej Siklawicy.


Kolejnym celem był Giewont. To szczyt, na który obiecałam sobie, że nie wejdę nigdy. W ciąży tym bardziej. Z ochotą zostałam w schronisku na Hali Kondratowej, gdzie wyszłam na przeciw ciszy i lekturze. Adrian pobijał własne rekordy w jak najszybszym dotarciu na szczyt. Po drodze nie odpuścił sobie dwutysięcznika, więc przewędrował na Kopę Kondracką. A ja cierpliwie czekałam. Do czasu, gdy poprosił, bym wyszła mu na przeciw. Szłam i zastanawiałam się, co bym zrobiła, gdybym spotkała niedźwiedzia. Teoria musiała zostać wykorzystana w praktyce. Spotkałam. Małego. Oko w oko.
W międzyczasie byliśmy świadkami akcji ratunkowej TOPR-u oraz miałam okazję poczuć na sobie dotyk motyla. To chyba zadośćuczynienie za tego niedźwiadka.



Niedzica to miejsce, które odwiedzamy co rok, więc co rok aktualizujemy nasze zdjęcia. Może kiedyś zostawię tu świadectwo zmian zachodzących we mnie, które widziały nasze polskie, piękne Tatry.

Ostatnie, sobotnie wyjście w góry to Adriana nowy cel - Kasprowy Wierch, na którym byłam kilka razy, więc nie żałuję mojej nieobecności, ale także nowy szczyt zdobyty beze mnie - Bystra. Ja w tym czasie w niemiłosiernym upale toczyłam się z mamą do Hali Gąsienicowej. Wierzcie mi lub nie - wyglądałam niedźwiedzi z sercem na ramieniu.
Widoki, jak zawsze, zaparły dech w piersi! Miałam okazję powrócić do dziecięcych lat, kiedy mówiłam sobie "w następnym roku morze!" dopóki nie osiągnęłam wspinaczkowego celu. Jakie morze, kocham Tatry! I jak zawsze z mamą jednogłośnie stwierdziłyśmy "było warto!".


Dzień powrotu to odświeżenie pamięci i krótki spacer po krakowskim rynku.
A za rok planujemy wędrówkę we troje - po Dolinach, kąpiele nad Białką, długie wieczory z Gaździną oraz to, na co (być może) pozwoli nam małe dziecko, czyli... odpoczynek!
Ściskam Was mocno!
Zazdroszczę,nigdy nie byłem w górach...Ba,wstyd się przyznać,ale nigdy nie wyjeżdżałem poza woj.Lubelskie...
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, cudowna relacja. Dobrze mieć własne miejsca na ziemi... Podziwiam Adriana, jego zapał do wspinaczki. Urodzony zwycięzca :D
OdpowiedzUsuńJak tam pięknie <3
OdpowiedzUsuńOsobiście nie jestem fanką chodzenia po górach, ale widoki zawsze są cudowne :) Piękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńMnie z górami wciąż nie po drodze. W tym roku nawet chciałam... wygrało morze, wcześniej mazury. Kiedyś nadrobię :)
Piękne zdjęcia , super relacja:)
OdpowiedzUsuńNigdy Wam się te Krempachy nie znudzą co?:)
kurcze, dawno nie byłam w górach, tam tak pięknie <3
OdpowiedzUsuńTo prawda :)
OdpowiedzUsuńTo chyba oczywiste, nie? ;)
OdpowiedzUsuńZ roku na rok więcej turystów, więc... byle prędzej! ;)
OdpowiedzUsuńJa się przełamuję głównie dla tych widoków. I tej obezwładniającej ciszy :)
OdpowiedzUsuńPotwierdzam! :)
OdpowiedzUsuńMnie nie wierzy jak go chwalę :D
OdpowiedzUsuńCzas najwyższy!
OdpowiedzUsuń