Płomienie.

  W naszym domu ucichła muzyka na kilka długich dni. To naprawdę długo. Adrian jest muzyką. Pierwsza wyciągnięta z ciszy melodia to dźwięk jego nastroju, stanu jego duszy.

 

  Nasz dom ucichł na jakiś czas. I nasze serca także przeszły w stan przetrwania.

 

  Mieliśmy w garażu pożar. Szczęście w nieszczęściu. Garaż to osobny budynek, nie połączony z domem. Ale to nie są tylko ściany, dach i przestrzeń. To były godziny naszej pracy. Czas, który ofiarowali nam rodzice, by nam pomóc.  To były emocje, które budziły się, gdy tylko spoglądaliśmy przez okno, szczególnie w wolne od pracy poranki. Każdy dzień to było spojrzenie w stronę budowy, która niebawem miała być zakończona. Została tylko podprzybitka. Mieliśmy ją robić w sobotę, z samego rana. Nie zdążyliśmy.

  Nasz dom oddychał z niecierpliwością, czekał na listwy przypodłogowe, nowe silikony w łazience. Czuł moją wibrację oczekiwania i oddawał ją w przestrzeń. Gdyby tylko mógł, odliczałby jak ja, do tych chwil, kiedy będziemy robić to, co spisaliśmy na "potem".

  To "potem" znowu odwlecze się w czasie. Los płata figle, przypomina, że plany to tylko plany. A rzeczy, które wydają się ważne, to tylko wartość nadana przez nas. Od nas zależy jak ważne stanie się to, co ustawimy na pierwszym miejscu naszych priorytetów. U mnie to były listwy i silikony. A potem meble w salonie. Wymyślałam je w każdej wolnej chwili. Rysowałam, analizowałam, kreśliłam. Marzyłam o nich codziennie. Do piątku, który minął i przypomniał jak bardzo to wszystko jest kruche... Przypomniał po raz kolejny, że ludzie to dom, nie budynek, nie ściany, nawet nie podłoga, ani nie stół, który czekał na dzień aż zjemy przy nim pierwszy obiad.   

  Dziś zastanawiam się po co czekać? Po co odwlekać? Dlaczego nie czerpać garściami z tego, co już jest?

    Całą noc, aż do rana, działaliśmy w trybie adrenaliny. Ratowaliśmy to, co dało się uratować. I bezradnie patrzyliśmy jak ogień połyka nasze plany, marzenia, nasze chwile spędzone ramię w ramię przy budowie... Wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jęzory ognia pochłaniają nie tylko dobra materialne, ale także to, czego nie da się uchwycić okiem, nie da się policzyć ani złapać w dłonie. Nasze poczucie stabilności, bezpieczeństwa i spokoju. Wypluł za to strach, nieprzespane noce, dreszcz, gdy tylko ściany wypełnią jakiś inny dźwięk. Stukot, syk, uderzenie, głuchy łomot.

 

   Kupiłam piękny stół. Drewniany, rozkładany tak, by zmieścić naszą rodzinę w święta i urodziny dzieci. Albo po prostu, w dniu, kiedy nasz dom wypełni śmiech bliskich ludzi. Czekał na strychu na dzień, kiedy będę na niego gotowa. Kiedy przestrzeń będzie do niego pasować. Może na dzień, kiedy dzieci podrosną i będą umiały bardziej zadbać o to, co ważne. Po co? Dlaczego nie czerpałam z niego garściami, dlaczego nie postawiłam w salonie, by codziennie móc celebrować rodzinę przy posiłku albo, po prostu, przy rysowaniu, odrabianiu lekcji czy piciu kawy... Marzyłam o dębowym stole latami. I kazałam mu czekać, gdy w końcu był. Ja wiem, że to tylko stół. Drewniany blat i cztery nogi. Ale dla mnie to był pamiętnik, który niósł za sobą pewne marzenia, wyobrażenia chwil. Był zapowiedzią...  

  Dziś wiem jedno. Celebrujcie siebie.

 

  Ten płonący budynek, te bezradne spojrzenia, które rzucałam w jego stronę, gdy Adrian przytulał mnie z całej siły, szeptały cicho: jesteście w tym razem. Nie wiedziałam, naprawdę nie wiedziałam, że moje serce może zmieścić jeszcze więcej miłości. Wydawało mi się, że nasze kochanie osiągnęło już górny pułap. Tyle razem przetrwaliśmy, doświadczyliśmy pięknych chwil. Bycie osobno i marzenie o każdym dniu razem. Bycie w końcu przy sobie. Ciąża, oczekiwanie na poród. Pierwsze dziecko, które przewróciło dobrze znany świat do góry nogami. Uczenie się siebie na nowo. Uczenie się siebie jako rodziców.  Pierwsza noc w domu, która otworzyła nowy rozdział dla nas jako rodziny. Planowanie przestrzeni, która nas otacza i dążenie do tego, by było tak, jak sobie wyobraziliśmy. Długie godziny na wspólnej pracy. Święta, urodziny, wesela i te mniej miłe chwile, gdy ktoś ważny odchodził na zawsze.

 Ale to bycie razem w stracie, w tej bezbronnej bezradności, dołożyło kolejną cegiełkę, otworzyło kolejne drzwi. To zupełnie inny wymiar, nie umiem go opowiedzieć słowami. Trzeba go poczuć. Tylko sercem, całą duszą, muśnięciem dłoni, uściskiem zarezerwowanym tylko dla takich chwil. Żałuję, że musiałam ją poznać, że muszę ją przeżywać i, że będę musiała z nią żyć.

   Ile nocy upłynie nim prześpimy do rana bez czujnego nasłuchiwania odgłosów domu i przesiewania dźwięków na bezpieczne i zagrażające? Nie wiem. Jestem wdzięczna, że te noce spędzam u boku ukochanego mężczyzny. Jestem wdzięczna za jego "wszystko dobrze", gdy czerń zmroku wybudza mnie w strachu. Jestem wdzięczna za pewność, że przetrwamy to razem. Przypomniałam sobie, że jest moim najlepszym przyjacielem. Przyjął tyle moich łez, żalu, tęsknoty, niepokoju. Utulił niespełnione marzenia. Codziennie próbujemy odbudować nasze bezpieczeństwo. I, co najważniejsze dla mnie, jako żony i kobiety, dał się zaopiekować sobą. Otworzył się na ramiona, sięgnął po przytulenie, po czułość spojrzenia, wyciągniętą dłoń. I dał słowa. Przetrwał ze mną ciszę, która niosła za sobą całe morze uczuć.  

   Będziemy próbować odbudować marzenia. Jedno po drugim. Będziemy małymi kroczkami dążyć do spełnienia. Do tego, by sylikony znów były priorytetem. To tak mało, a daje poczucie, że wszystko inne działa tak, jak należy. Jest dobre. To tylko silikon, a wysyła w przestrzeń sygnał, że wszystko inne jest zaopiekowane.


  Dbajcie o siebie.

    


Komentarze

  1. Współczuję pożaru, jednak najważniejsze jest to, że macie siebie i właśnie trwacie w tym razem. Mając kogoś u boku, najgorsze burze można przetrwać... Życzę dużo szczęścia, aby to, co najważniejsze, nigdy Was nie opuściło.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz