Spacery nocą.
Kiedyś wydawało mi się, że lepiej jest ukryć się w bezpiecznych murach domu i unikać wszystkich stworzeń, które mają dwie ręce i dwie nogi, i jedną głowę wyposażoną w umysł i usta, którymi ewentualnie mogłyby coś powiedzieć. Wtedy byłam małą dziewczynką, która na osiedlu trzymała się z większą grupą osób, w której była najmłodsza i na domiar złego: małym popychadłem. Naprawdę nienawidziłam, kiedy to mnie chcieli nacierać śniegiem, wołali za mną "Ilonka!" i takie tam. Ale w rzeczywistości uwielbiałam z nimi spędzać czas i wcale takich popychadłem nie byłam; zawsze miałam wsparcie w starszej siostrze, która w zimę kazała mi się schować w klatce i przyjmowała ciosy kulek, które leciały w moją stronę. Taka oto moja kochana blondynka okazywała mi miłość od najmłodszych lat bez użycia słów Kocham Cię..
Starszym chłopakom, z którymi się trzymałam odpowiadałam cześć i nawet na ich pytania, jak się mam? A innych jakoś tak się bałam, co udowodniło mi wczorajsze wspomnienie Oli: Pamiętam, jak ci kiedyś powiedziałam "cześć". Odpowiedziałaś, ale potem zwiałaś od razu do swojej klatki. Od tamtej pory mówiłam "cześć" tylko Dominice.
W taki oto prosty sposób wyrobiłam sobie opinię dzikusa na osiedlu, choć nikt mi tego nie powiedział. Sama doszłam do tego wniosku przed kilkoma sekundami.
I wczoraj, siedząc po turecku na chodniku z Olą (tą samą, przed którą kiedyś zwiałam), zdałam sobie sprawę, że bardzo się zmieniłam. Ostatnie dni spędzam nie tylko z Dominiką, ale jestem otwarta na nowe znajomości osiedlowe z osobami, które kiedyś były mi obojętne, których nawet nie pamiętałam imion czy nazwisk. Jeszcze kilka tygodni temu nie miałam najmniejszej ochoty siedzieć długo na dworze, teraz mogłabym całymi godzinami przechadzać się po osiedlu, siedzieć na moimi ulubionym schodku pod sklepem, na trzepaku czy pieńkach, grać w kosza. To jest dziwne, naprawdę dziwne. Od zawsze uwielbiałam nocne powietrze, przepełnione ciszą i zimniejszym powietrzem, które czasem szczypie stopy czy policzki. Ale nie na osiedlu, lecz na działce. Bo naprawdę nie ma nic lepszego od położenia się w hamaku czy na kocu i gapić się w gwiazdy. A na osiedlu nie mogę tego zrobić, bo nie ma takich możliwości. Kiedyś obserwowałam niebo obsypane złotym pyłem, leżąc na zjeżdżalni, ale ta została zniszczona i od kilku lat placu zabaw po prostu nie ma...
I najwspanialsza w tym wszystkim jest obecność Dominiki, z którą uzależniłam się od jedzenia lizaków za trzydzieści groszy (i nie chodzi o cenę, a o ich cudowny smak), po którą mogę zadzwonić, gdy tylko zapragnę i powiedzieć jej "wychodzimy i nie obchodzi mnie, że jesteś zajęta!", choć zazwyczaj robimy to w bardziej cywilizowany sposób. I lubię z nią chodzić i czasem w ogóle nie rozmawiać. Ale wolę, gdy słowa same z nas wypływają i opisują rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. Lubię wyciągać w jej stronę rękę z pieniążkiem, który mówi sam za siebie: lizaki! I chyba lubię też siedzieć na kamieniu, który jest częścią ogrodzenia, pod jej klatką i czekać, aż łaskawie zejdzie na dół (bo to ciekawe, że choć ja mieszkam na 4 piętrze, wychodzę szybciej i idę po nią, podczas gdy ona mieszka na parterze). Ale to chyba stało się częścią naszego rytuały, bo jak ona przychodzi pod moją klatkę, to coś mi nie pasuje. I lubię chodzić z nią na ogniska i wracać ileś tam kilometrów na nogach z komentarzem na ustach: nigdy więcej!
Lubię dużo rzeczy z nią robić, naprawdę. Nawet, jeśli czasem mnie denerwuje i mam ochotę ją pobić, to kocham ją najbardziej na świecie. I tak. A teraz znowu będę się z nią widziała raz w tygodniu, jeśli wszystko dobrze się ułoży.
I skończą się powroty do domu później niż zazwyczaj, po długich godzinach cudownych rozmów, cudownych chwil, do których będę wracała jadąc autobusem z myślą, że do mnie nie dołączy; idąc do sklepu i spoglądając w jej okna ze świadomością, że jej tam nie ma... Trudno wypełnić puste miejsce, które zajmuje przez cały czas tak ważna osoba. Ale to jest przyjaźń. A nasza przyjaźń przetrwała już nie jedną burzę, nie jeden huragan czy inne zwariowane kataklizmy.
Starszym chłopakom, z którymi się trzymałam odpowiadałam cześć i nawet na ich pytania, jak się mam? A innych jakoś tak się bałam, co udowodniło mi wczorajsze wspomnienie Oli: Pamiętam, jak ci kiedyś powiedziałam "cześć". Odpowiedziałaś, ale potem zwiałaś od razu do swojej klatki. Od tamtej pory mówiłam "cześć" tylko Dominice.
W taki oto prosty sposób wyrobiłam sobie opinię dzikusa na osiedlu, choć nikt mi tego nie powiedział. Sama doszłam do tego wniosku przed kilkoma sekundami.
I wczoraj, siedząc po turecku na chodniku z Olą (tą samą, przed którą kiedyś zwiałam), zdałam sobie sprawę, że bardzo się zmieniłam. Ostatnie dni spędzam nie tylko z Dominiką, ale jestem otwarta na nowe znajomości osiedlowe z osobami, które kiedyś były mi obojętne, których nawet nie pamiętałam imion czy nazwisk. Jeszcze kilka tygodni temu nie miałam najmniejszej ochoty siedzieć długo na dworze, teraz mogłabym całymi godzinami przechadzać się po osiedlu, siedzieć na moimi ulubionym schodku pod sklepem, na trzepaku czy pieńkach, grać w kosza. To jest dziwne, naprawdę dziwne. Od zawsze uwielbiałam nocne powietrze, przepełnione ciszą i zimniejszym powietrzem, które czasem szczypie stopy czy policzki. Ale nie na osiedlu, lecz na działce. Bo naprawdę nie ma nic lepszego od położenia się w hamaku czy na kocu i gapić się w gwiazdy. A na osiedlu nie mogę tego zrobić, bo nie ma takich możliwości. Kiedyś obserwowałam niebo obsypane złotym pyłem, leżąc na zjeżdżalni, ale ta została zniszczona i od kilku lat placu zabaw po prostu nie ma...
I najwspanialsza w tym wszystkim jest obecność Dominiki, z którą uzależniłam się od jedzenia lizaków za trzydzieści groszy (i nie chodzi o cenę, a o ich cudowny smak), po którą mogę zadzwonić, gdy tylko zapragnę i powiedzieć jej "wychodzimy i nie obchodzi mnie, że jesteś zajęta!", choć zazwyczaj robimy to w bardziej cywilizowany sposób. I lubię z nią chodzić i czasem w ogóle nie rozmawiać. Ale wolę, gdy słowa same z nas wypływają i opisują rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. Lubię wyciągać w jej stronę rękę z pieniążkiem, który mówi sam za siebie: lizaki! I chyba lubię też siedzieć na kamieniu, który jest częścią ogrodzenia, pod jej klatką i czekać, aż łaskawie zejdzie na dół (bo to ciekawe, że choć ja mieszkam na 4 piętrze, wychodzę szybciej i idę po nią, podczas gdy ona mieszka na parterze). Ale to chyba stało się częścią naszego rytuały, bo jak ona przychodzi pod moją klatkę, to coś mi nie pasuje. I lubię chodzić z nią na ogniska i wracać ileś tam kilometrów na nogach z komentarzem na ustach: nigdy więcej!
Lubię dużo rzeczy z nią robić, naprawdę. Nawet, jeśli czasem mnie denerwuje i mam ochotę ją pobić, to kocham ją najbardziej na świecie. I tak. A teraz znowu będę się z nią widziała raz w tygodniu, jeśli wszystko dobrze się ułoży.
I skończą się powroty do domu później niż zazwyczaj, po długich godzinach cudownych rozmów, cudownych chwil, do których będę wracała jadąc autobusem z myślą, że do mnie nie dołączy; idąc do sklepu i spoglądając w jej okna ze świadomością, że jej tam nie ma... Trudno wypełnić puste miejsce, które zajmuje przez cały czas tak ważna osoba. Ale to jest przyjaźń. A nasza przyjaźń przetrwała już nie jedną burzę, nie jeden huragan czy inne zwariowane kataklizmy.
Ja siedzę cały czas w domu i nie lubię zawierać nowych znajomości. [two-million-ways]
OdpowiedzUsuńKiedy tak o tym pisałaś, przypominało mi się moje dzieciństwo i moje wzloty i upadki, przy boku przyjaciółki. Przypominały mi się chwile kiedy pod wpływem emocji leżeliśmy na łąkach pośród trawy, spoglądając na granatowe niebo. Kiedy spacerowaliśmy po pobliskim parku rozmawiając, śmiejąc się i milcząc. Kiedy po prostu była obok mnie, a my szczęśliwe czasu nie liczyliśmy. Dobrze mieć przyjaciela, z którym niejedno się przeszło i, z którym jeszcze nie jedno przed nami. Kiedy bez podania przyczyny przytuli Cię i powie, że wszystko się ułoży, mimo że czasami to są dwa małe słowa w głębokim oceanie rozpaczy. I za pewnie teraz ubolewasz nad faktem, że będziesz ją widzieć maksymalnie raz w tygodniu, ale z tego też się trzeba cieszyć, mimo wszystko. Bo ja nie mam takiej możliwości. Moja przyjaciółka siedzi w Irlandii od trzech lat i widuję ją raz w roku, a w tym roku nie zobaczę ani razu. Posiadanie przyjaciela to cudowna 'rzec'. Przyjaźń jest najpiękniejszym uczuciem, które kiedykolwiek mogło się nam przytrafić. : )
OdpowiedzUsuńPss. Dobrze jest zawierać nowe znajomości i nie siedzieć całe dnie w czterech ścianach. : )
OdpowiedzUsuńI niech trwa jak najdłużej. Zyczliwe dusze są nam potrzebne !
OdpowiedzUsuń:-)))Ja chyba mam jakąś dziurę w mózgu, którą uwielbiam wypełniać słuchając opowieści o czyjejś przyjaźni i miłości. To piękne, że macie siebie :-)
OdpowiedzUsuńJa lubię poznawać nowych ludzi i niedługo będę miała okazję do tego - nowa szkoła! A u mnie nie ma lizaków za 30 groszy! Same tylko jakieś zdzierstwa, typu "Żabka". Wolę czekoladę i orzeszki, poza tym. No i zęby zaczynają mnie boleć, nie wiem, ile wytrzymam jeszcze. [nie-wierze-ci]
OdpowiedzUsuńJa też pamiętam moje wszystkie znajomości podwórkowe, chłopaków z którymi kopało się piłkę z którzy kradli mi i koleżankom gumy do skakania ;)) Przetrwała tylko jedna przyjazn, ta najwieksza, z wspaniała dziewczyna :) Reszta minęła z czasem, ledwo czasem czesc mozna usłyszeć. Tak to już jest :)
OdpowiedzUsuńNiesamowite. Doceniaj to codziennie ;* [to-on]
OdpowiedzUsuńa ja bym chciała żeby mi się skończyły późne powroty do domu.. tak strasznie zazdroszcze tym co idą do szkoły:(
OdpowiedzUsuńAż miło takie rzeczy się czyta, szczególnie, że ja kiedyś myślałam, że i mnie łączą takie uczucia z pewną dziewczyną, jednak pomyliłam się i to nie była przyjaźń, bo w przyjaźni nie ma pewnych negatywnych odczuć jak wyzyskiwanie, obmawianie i lekceważenie.
OdpowiedzUsuńbo osiedlowe noce sa cudowne xD u nas zrobili nowy plac zabaw... w dzien bawia sie dzieciaki a wieczorem mlodziez atakuje xD my zamiast lizakow skubiemy słonecznik :) nieskonczony-szkic
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam spacery nocą. Kocham tą porę i w ogóle.Ale za nic sama nie wyjdę. U mnie jest to chol.ernie niebezpiecznieNie wiem jak to u ciebie. |kolorowa-sukienka|
OdpowiedzUsuńJa chyba też jestem trochę taką dzikuską :P Nie uciekam tak dosłownie, ale coś w tym jest. Wolę moje zaufane grono znajomych, z którymi mnóstwo fantastycznych rzeczy się robi :D Nocne spacery, godzinne rozmowy, czy też właśnie wspaniałe ogniska :))
OdpowiedzUsuńsą różne osobowości.
OdpowiedzUsuńdobrze, że w ogóle mamy te nasze kochane Gwiazdki. :)
OdpowiedzUsuńchoć czasem warto się schować. :P
OdpowiedzUsuńi my im jesteśmy potrzebne
OdpowiedzUsuńja też mam podobną dziurę. ;-) ale lubię też stwarzać takie historie.
OdpowiedzUsuńoch, nowa szkoła i towarzysząca temu adrenalina ;Daj tam zęby. :P kiedyś i tak wypadną.
OdpowiedzUsuńJa też będę miała okres przetrwania w swojej przyjaźni. Marta i Han będą dojeżdżać do szkoły, będziemy się widywać prawdopodobnie tylko w weekendy. Poza tym niby mam dołączyć do nich za rok, ale co jeśli wybiorę szkołę na miejscu? Trochę się boję.
OdpowiedzUsuńpięknie to ujęłaś :)nic nie złamie prawdziwej przyjaźni :)
OdpowiedzUsuńA ja byłam kiedyś odludkiem. Nigdzie nie wychodziłam ani z nikim się nie zadawałam. [wyiluzjowana]
OdpowiedzUsuńmiałam kiedyś taką duszyczkę, z którą spędzałam każdą wolną chwilę. później każda z nas poszła w swoją stronę, stworzyła własny świat. próbowałyśmy nauczyć się ich na pamięć, ale zmiany, które w nas zaszły sprawiły, że nie byłyśmy tymi samymi osobami. nie mam o to żalu. widocznie tak musiało być.. zostały piękne wspomnienia ona we mnie ja w niej
OdpowiedzUsuńTak, to największy skarb! : )Faktycznie czasami lepiej jest się schować, ale nie można tego robić non stop.
OdpowiedzUsuńwiecznie nie. :) trzeba wszystko poukładać i pogodzić jakoś.
OdpowiedzUsuńniektóre historie muszą się zakończyć w tym, a nie innym momencie. bo później nie miałyby takiej wartości jak dotychczas. :)
OdpowiedzUsuńw głębi serca doceniam codziennie. ;)
OdpowiedzUsuńa czemu nie wrócisz? już po maturze?
OdpowiedzUsuńdlatego trzeba oszczędzać słowo "przyjaźń"...
OdpowiedzUsuńsłonecznik jest męczący :p i sezonowo tylko ;D
OdpowiedzUsuńda się wyjść. :P
OdpowiedzUsuńżebyś wiedziała, że i ja uwielbiam to 'sprawdzone' grono osób. ;)
OdpowiedzUsuńprawdziwa przyjaźń jest naprawdę nie do zdarcia, jeśli dwie osoby pragną ją zachować.
OdpowiedzUsuńteraz i ja jestem tego pewna, choć kilka miesięcy temu zaczynałam w to powoli wątpić...
OdpowiedzUsuńPrzyjaźń to bardzo fajna rzecz, a co do spacerów, musisz mi coś więcej powiedzieć o tym, podczas którego miałaś dzwonić
OdpowiedzUsuńco Ty gadasz?:D
OdpowiedzUsuńprzyjaźnie rządzą się swoimi dziwnymi prawami.
OdpowiedzUsuńmyślę, że jest jedną z najlepszych 'rzeczy', jakie nas mogą spotkać. jeśli chcesz, to powiem. tutaj?
OdpowiedzUsuńPrzy nich jestem sobą :)
OdpowiedzUsuńTeż kiedyś byłam takim dzikusem. Zawsze byłam nieśmiała, z czasem ośmieliłam się do ludzi jednak czasami i tak mi wali i np nie mówię cześć czy coś. Ogólnie to dzięki siostrze wyszłam do ludzi podczas gdy zaczęła zabierać mnie na dyskoteki. Oczywiście miałam swoje koleżanki ale to taki mały krąg do którego nie wpuszczałam nowych znajomości. Teraz mój krąg się zmienił, jestem śmielsza i lubię poznawać nowych ludzi mimo że siostra jest daleko ode mnie;)
OdpowiedzUsuńniezastąpione uczucie.
OdpowiedzUsuńdobrze, że siostra Cię rozruszała ;D
OdpowiedzUsuńTak trzeba. : )
OdpowiedzUsuńteż kiedys miałam taką przyjaciółkę. znałyśmy się jeszcze z pisakownicy. niestety później, wraz z pójściem do innych gimnazjów wszytsko sie posypało. i choc mieszkamy dwa domy od siebie już nic nie jest takie samo...
OdpowiedzUsuńmy mieszkamy w dwóch innych miastach i w roku szkolnym też wszystko się zmienia...
OdpowiedzUsuńPrzy nowych osobach znów trzeba się oswajać.
OdpowiedzUsuńi przechodzić przez te wszystkie męczące etapy. ale to z drugiej strony może być fajne. :)
OdpowiedzUsuńniestety:(
OdpowiedzUsuńSzczera prawda, teraz już po kilku latach takich "przyjaźni" mogę w głowie stworzyć obraz takiego prawdziwego przyjaciela, wszystko przede mną, może jeszcze kogoś takiego spotkam ;)
OdpowiedzUsuńPewnie tak :) Szkoda tylko, że teraz nikt nie pamięta już o tych dawnych czasach, że zachowujemy się wobec siebie jak zupełnie obcy sobie ludzie.
OdpowiedzUsuńniekomfortowo. ale jeśli to prawdziwa przyjaźń, to wytrzymacie ;)
OdpowiedzUsuńNiby tak. Ja się jednak boję. Na pewno będziemy się widywać mniej.
OdpowiedzUsuńNo już wszystko powiedziałaś :)
OdpowiedzUsuńno ja ci prawdę mówię. :D. jeszcze w 1 gim. tak było.
OdpowiedzUsuńniby tak, ale to już nie to samo.
OdpowiedzUsuńJa też lubię je stwarzać, tylko, że chyba trudniej mi to przychodzi...
OdpowiedzUsuńAle mówisz Jej to? Co u Ciebie? <3
OdpowiedzUsuńW tych Twoich komentarzach czuję się zagubiona ^^|kolorowa-sukienka|
OdpowiedzUsuńgdyby nie ona to ja nie wiem co by się dzisiaj ze mną działo;D
OdpowiedzUsuńdlaczego?
OdpowiedzUsuńjak to czytałam to przez chwilę miałam wrażenie, że jesteś lesbijką. pieknie to wszystko ujęłaś!
OdpowiedzUsuńwierz mi, że nie jestem, Czubku ;*
OdpowiedzUsuńteż tak czasem mam :P
OdpowiedzUsuńto fakt.
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń;*
OdpowiedzUsuńbo zaczęło się psuć.
OdpowiedzUsuńwiem...
OdpowiedzUsuńtak już jest niestety...
OdpowiedzUsuń;*
OdpowiedzUsuń