Granice.

  Moja córka uczy się pływać.

  Zazwyczaj jest odważna, śmiała, wygimnastykowana. Uwielbia się wpinać, huśtać, przekraczać granice. Jako najmłodsza z grupy pokonuje swoich rówieśników na placu zabaw, wykonuje akrobacje zatrzymujące na moment serce innych rodziców obserwujących jej poczynania. Ufa swoim mięśniom, bada swoje ciało, sprawdza, na ile może sobie pozwolić. Co jeszcze mogłaby zrobić, o ile podnieść barierkę.

  Ale nie na basenie. 

  Woda ją przeraża, a zarazem przyciąga. Daje wolność za cenę strachu.  

   Jest szczęśliwa i przerażona jednocześnie. Nie potrafi pokonać bariery, którą stworzyła w swojej głowie. Przepłynąć odcinka, w którym zaczynają się schody i kończy obręcz basenu. Jest dziura. Metrowa. Może dwumetrowa. 

   Od tygodni obserwuję jak zatrzymuje się w tym samym miejscu i wychodzi z wody. Ma zawsze wybór. Płynąć albo wyjść. Z mojej perspektywy po prostu odpuszcza. Z jej (pewnie) walczy sama ze sobą, ale nie potrafi przekroczyć granicy swojego strachu. Po prostu nie umie, to za dużo na ten moment. 

   Trudno mi się do tego przyznać. Ba! Bardzo trudno. Naciskaliśmy z Adrianem, prosiliśmy, przekonywaliśmy. Przy każdych zajęciach wznosiłam się na wyżyny swojej cierpliwości, by zrobiła to, czego oczekuję. Ja oczekuję. Nie ona. Ja. Ratownik. Osoby siedzące po drugiej stronie szyby. Inni rodzice.  

  I dotarło do mnie boleśnie, że ona nie chce. Po prostu nie chce. I, jeśli będę ją zmuszać, nie pokonam jej lęku tylko ją zrażę, zniechęcę. Być może na kilka lat do przodu, kiedy pływanie nie będzie wyborem a obowiązkiem szkolnym. 

   Zawsze chciałam wychowywać swoje dzieci inaczej niż sama byłam wychowywana. Szanując jej autonomię, własne zdanie. Przestrzegając jej granic (nie naruszając przy okazji swoich), biorąc pod uwagę jej emocje. To pójście pod prąd w moim otoczeniu. Czasem nie mam siły płynąć, chciałabym iść z nurtem, więc sięgam po narzędzia, które krążą w moim krwiobiegu, są na wyciągnięcie ręki. Przymus. Nakłanianie. Nie akceptowanie, że chce po swojemu. No jak skoro ja wymyśliłam sobie "tu i teraz".

  Jak ten basen. I przepłynięcie tego nieszczęsnego odcinka. Wbrew jej, zapominając, że to jej ciało, jej przestrzeń, jej strach. Ja, siedząc na krześle za szybą, widzę metrowy odcinek. Przepłynie go machając mocniej nogami. Trzyma się deski, ma na rękach rękawki. W jej zasięgu jest ratownik. Co może się nie udać. Potrafi to zrobić. Wierzę w nią. Ale nie mam siły jej przekonać, że naprawdę jest to w zasięgu jej możliwości. 

  Popełniłam podstawowy błąd myśląc, że robię to dla jej dobra. Nakłaniając do spróbowania. Przeciwnie. Robiłam to dla siebie. Bo założyłam, że powinna być już krok dalej, na tym samym poziomie, co inni.

  Ostatni pobyt na zajęciach to przełom. W mojej głowie. Oddałam jej ster, zaufałam, powiedziałam: okej, zrób tak, żebyś to Ty czuła się dobrze. Nie przepłynęła. A ja, siedząc za szybą, z całej siły jej kibicowałam. I miałam nadzieję, że się uda. Nadzieję, nie pragnienie, jeśli to robi jakąś różnicę. Wierzyłam w nią jak nigdy wcześniej.

  Na koniec zajęć miała wybór. Jak zawsze. Przepłynąć przerażający odcinek lub wyjść z basenu i zacząć od nowa. Ratownik prowadzący zajęcia dopingował ją, pokazywał jak może to zrobić, wspierał podając pomocniczy kij, by czuła się lepiej. Odmówiła. Wychodząc z wody (wybierając pozornie "prostszą opcję") powiedziała "nie chcę, bo się boję". Nie pamiętam kiedy ostatni raz wydała mi się tak krucha i tak silna w tej samej sekundzie. Zatrzymało mi się serce. Pod powiekami poczułam palące łzy. I byłam dumna jak nigdy wcześniej. Mimo że nie przepłynęła. Po prostu wyszła z basenu, by zacząć jeszcze raz.

  Moja 6-letnia córka odczytała swoją emocję, odkryła uczucie, które tak bardzo ją blokuje i nazwała je. Wypowiedziała je na głos, nadała mu kształt. Obroniła samą siebie przed wszystkimi, którzy, jak ja, mieli wobec niej pewne oczekiwania. Mogła się poddać kosztem siebie. Przepłynąć, chociaż nie czuła się pewnie. Ale wybrała swoje dobro. Wyjść z basenu, bo tu postawiła swoją granicę. Patrząc z boku można pomyśleć: przecież to tylko krótki odcinek, metr, maksymalnie dwa. A dla niej to aż odcinek.  

  Jestem pewna, że za jakiś czas przytulę ją mocno i powiem: udało Ci się, powinnaś być z siebie dumna.

  I to będzie dla niej piękne doświadczenie. 

   Pisałam ten tekst 3 tygodnie temu. Pokonując swój strach przed kostiumem kąpielowym w mieście, w którym ktoś przecież może mnie zobaczyć (ja też mam swoje demony), poszłam z nią na basen. Weszłyśmy razem do wody. Byłam przy niej, wspierając słowem i ramieniem. Przepłynęła. Z pomocą. I pokonała swój strach. Przezwyciężyła go, a ja widziałam jak rosną jej skrzydła. 

  Nabrała takiej pewności siebie, że zrobiła wszystko to, czego nie chciała robić na zajęciach z ratownikiem. Płynęła środkiem toru basenowego (a nie przy ścianie), z deską, bez deski. Tyłem. Próbowała nurkować. A ja czułam, że ta dziewczyna zdobędzie niejeden szczyt. Trzymam za nią kciuki. Codziennie. 

  Ile można zrobić dla swojego dziecka? Jak bardzo zmienić swój wykreowany świat?


Komentarze

  1. Wzruszyłam się. Po prostu. Ten post jest piękny.
    Wiem, że nie przepadasz za moim ulubionym zespołem, dlatego nie dołączę ilustracji muzycznej ;) Jednak w jednej z ich najpiękniejszych piosenek padają słowa: "Sam możesz wybierać los. Zrozum to, wejdź na szczyt". A ten szczyt dla każdego, na różnych etapach życia jest inny. Gratuluję zatem Wam obu tego, co osiągnęłyście wspólnie. Nie chodzi tylko o pływanie. Świetna drużyna: mama i córka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się jak mogę. Codziennie. Niekiedy to bardzo nierówna walka, ale wierzę, że biorąc pod uwagę całokształt (relacji, podejmowanych decyzji itp) wypadamy jako rodzice całkiem nieźle.

      Wiele tych szczytów przed nami. Mam cichą nadzieję, że widok z każdego będzie równie piękny :)

      Usuń
    2. Sama nigdy nie będę mieć podobnych doświadczeń, więc ciężko powiedzieć coś od siebie. Jednak na podstawie tego, co o Was wiem, nie mam żadnych wątpliwości.

      Widok z każdego szczytu jest piękny :) Mam nadzieję, że podzielisz się jeszcze tutaj takimi chwilami.

      Usuń
    3. okaże się za parenaście lat jak już dzieci wyfruną spod naszych skrzydeł :)
      Ale patrząc na to, w którą stronę zmierza dzisiejsza młodzież, samej sobie współczuję. :D

      Wczoraj rozmawiałam z Adrianem nt. cytatu z książki, w której główny bohater mówi, że nie mógł się doczekać szczytu. A, gdy już go zdobył, okazało się, że ma lęk wysokości. I po raz kolejny zaczęło nas nurtować pytanie, co jest ważniejsze? Wejście na sam czubek góry czy droga, która na niego prowadzi?

      Usuń
    4. Jestem dobrej myśli. Wy z Adrianem na pewno dacie radę. Wiele w Was miłości, ciepła i mądrości. Cieszcie się tym rodzinnym czasem, którego wciąż macie przed sobą mnóstwo.

      Trudne, wręcz filozoficzne pytanie... Myślę, że droga jest tak samo ważna, bo mówi nam, że nawet jeśli w konkretnym momencie nie zdobyliśmy szczytu, daliśmy z siebie wszystko. Miałam tak ostatnio w przypadku studiów magisterskich.

      Usuń
  2. próbuję sobie przypomnieć, jak to było ze mną, gdy byłem dzieciak... dość długo miałem opór przed wodą, będąc na morzem, czy nad jeziorem nie wchodziłem dalej, niż po kolana... dopiero gdy miałem jakoś 9-10 lat ojciec mnie zabrał na Węgry i trochę czasu spędziliśmy na Balatonem... wtedy zacząłem spędzać w wodzie dużo czasu, eksperymentować, a sytuacja była bezpieczna, bo Balaton jest przeważnie płytkim jeziorem... potem, już po powrocie zacząłem chodzić na basen, a tam poznałem temat od strony technicznej... co prawda nigdy nie zostałem jakimś wytrawnym pływakiem, ale te wczesne dziecięce opory szybko stały się tylko wspomnieniem...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kochałam wodę od dziecka. I nie znaczy to, że pływam każdym stylem i przepłynę morze wzdłuż i wszerz. Ale kocham wodę. Daje lekkość, poczucie wolności. Otula. Tak ją widzę.

      Te dziecięce opory są dobrym treningiem na przyszłe - nastoletnie czy dorosłe - zmagania.
      Czasem jednak trudno brać udział w treningu, kiedy ciągle jest pod górę.

      Usuń
    2. Czy to my jako rodzice kreujemy demony naszych dzieci będą bądź nie będą ty lub czym powinniśmy być w danej chwili?

      Usuń

Prześlij komentarz