Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2008

Usunę i po problemie. Nienarodzone dzieci.

 Pływało sobie w wodach. Jakiego koloru? Nie mam pojęcia.  Ale tam było mu na pewno dobrze.  Łagodne dźwięki za matczyną ścianą. Pewnie już słyszało.  Serduszko już biło, dźwięki docierały.  Słyszało i czuło wszystko.    Do momentu, kiedy jakiś Pan wtargnął z czymś metalowym i złym do Domku. Jakieś nożyczki o dziwnym kształcie, które niszczą rozwijające się ciałko.  Rączki, nóżki, główka - oddzielnie.  A Ono się broniło. Broniło się dzielnie. Nie chciało, choć nie dano mu wyboru.  Jedna noc. A potem jeden zabieg.  Koniec. Nie ma już.    Nienarodzone Dzieci też cierpią.  Kobiety [bo nie matki], które mają w sobie Dziecię, czy nie posiadają wyrzutów sumienia? Przecież serce bije pod nimi. Nowy Człowiek.  Od chwili poczęcia aż do momentu porodu.  Porodu? Jakiego porodu?! Nie dostały szansy Dzieci, które czują się bezpiecznie w brzuchu Kobiety, która powinna być Matką. Kobiety, która powinna rozwinąć wyobraźnię Swego Dziecka, uczyć je mówić, siadać.  Na nic już to wszystko.

... nie chcę się rozsypać.

           Boję się, że...  że jeśli ktoś mnie dotknie, rozpadnę się na tysiąc maleńkich kawałeczków. Rozsypię się jak rozerwane korale na panelowej podłodze. Każdy kryształ poleci w inną stronę i straci swą wartość. Nie będzie osobno lśnił w czerwcowym słońcu, nie uśmiechnie się do niego nikt, tylko usiądzie i zapłacze. Nie podejmie się próby zbierania, ponieważ sznureczek już się nie będzie nadawał.    Więc lepiej mnie nie dotykajcie, bo ja nie chcę się rozsypać.  Nie chcę by każda moja część zamieniła się w kryształową łzę, których nie będzie się dało stopić w jedną całość.  Boję się, że rozsypię się naprawdę.  Że nic po mnie nie zostanie.  Snuję się jak cień, nie czuję, nie słyszę osób, które są gdzieś z boku.    Chyba poczułam kogoś zbyt czułą rękę. Chyba ktoś przytulił mnie od tyłu i szepnął - co się stało?  Po co?!  Nie, już nie mam siły.  Czuję się... jakby ktoś wyrwał mi marzenia z serca i schował. Jakby ktoś specjalnie odebrał moją nadzieję, zostawiając przeszłość

Ostatni dzwonek.

 To są ostatnie dni, godziny, minuty, sekundy III e. Klasy, w której żyłam przez 3 lata.  Lata, w których wylałam wiele łez, wiele się nauczyłam, dojrzewałam, poznałam swoje powołanie.  Ostatnie wspólne chwile, a potem...?  Potem każdy pójdzie w swoją stronę. Nowe szkoły, środowiska i nadzieja w sercu, że jeszcze kiedyś spotkamy się i wspomnimy każdą z chwil.  Nie wyobrażam sobie tego. Po prostu sobie nie wyobrażam! Dlaczego muszę rozstać się z osobami, które pod koniec pokochałam całym sercem?! Dlaczego jakaś siła wyższa psuje nasze tory. Tworzy dwie drogi, wpuszcza do osobnych wagonów? Dlaczego?!  Nie usiądziemy w jednej klasie, wzrokiem patrząc ile osób zabrakło. Nie pokłócimy się już więcej i nie będziemy dzielić swej radości. Nie będziemy Jednością. Ale... Czymś, co zostało rozdzielone na 2? części.  Nie chcę końca roku, bo boję się swoich łez. Nie chcę w czwartek czy środę wychodzić ze szkoły ze świadomością, że to jest nasz ostatni dzwonek.  Nie chcę w czwartek przed 17 z

Gdyby moje serce...

Gdyby moje serce było mniej uparte, byłoby mi łatwiej. Gdyby nie angażowało się 'od razu' też byłoby dobrze. Podchodziło z dystansem i pozwalało poznawać odkrywać, smakować nim zacznie na kogoś widok bić jak szalone... och, idealnie. A gdyby tak nie wpuszczało każdego od razu? Hmm... perfekcyjnie! Po prostu wspaniale.   A jak jest?   Jest delikatne jak płatek róży. Angażuje, gdy tylko poczuje czyjąś obecność i jest w stanie dla tego kogoś zrobić wszystko. Nie zna słowa 'dystans', choć podśpiewuje sobie - tym razem będzie inaczej. Nie zaangażujemy się od razu. Prawda, Ilonko?  Odkrywa, poznaje, smakuje - zupełnie tak, jakby to były jego ostatnie uderzenia. A przecież ma tyle czasu! Wszystkich częstuje miłosnym ciasteczkiem. Moje serce kocha tak bardzo, że czasem dziwię się, iż jest w stanie robić to bardziej, mocniej i mocniej. Jest ufne jak małe dziecko, i wrażliwe strasznie. Widzi sto razy więcej, choć próbuje zamykać oczy. Widzi winę w sobie, bo przec

Niezapomniany list.

  Sms. E-mail.   A gdzie listy? Gdzie moje kochane listy?   Czar przy delikatnym otwieraniu koperty, by nie zatrzeć śladu dłoni osoby, która ją zakleiła. By nie pomieszał się nasz zapach z zapachem drugiej oosby pozostawionym na kawałku kartki.   Sms. E-mail   Nie, nie zastąpi listu.     Dotykam koperty opuszkami palców. Czuję, że i On kilka dni temu to robił. Przykładam do serca, a ono zaczyna bić mocniej. Próbuję wychwycić znany zapach, który może gdzieś się zaplątał między zdaniami. Tak, jest. Delikatnie, nieśmiało próbuję go wychwycić. Zapach jego perfum, ciepło Jego dłoni, która pisząc przesuwała się po kartce. Jest.   A zdania? Każde następne bliższe sercu. Myśli spisane, uczucie nie-nazwane. Głębia jego oczu odbijająca się w tuszu. Jego Serce ukryte, Jego myśli. Czuję go. Czuję go bardziej niż się da. Czuję go tak mocno, że aż boli. Płaczę.   Magia listów, którą odkryje tylko Ten, kto czekał całymi dniami i godzinami na listonosza z nadzieją, że doszedł kawałek papieru.