Brak tytułu

  Miałam dziś nie pisać, ale przeczytałam swój post, w którym starałam się wychwycić, kiedy jest miłość. Tworzyłam go bardzo długo, dopisując codziennie jakąś odpowiedź. Poczułam niewysłowione dreszcze i taki skurcz w środku, o którym często opowiadam Adrianowi. Uśmiecha się wtedy leniwie, pięknie, przygarnia mnie do siebie albo całuje. Przy nim nauczyłam się mówić o miłości bez użycia słów. Spojrzeniem, gestem, prostym dotykiem. Wiem, kiedy szepcze w myślach: kocham Cię. Może dlatego, że wtedy sama często to robię.
  Po długim czasie niewidzenia, po raz pierwszy udało nam się wyznać miłość w tym samym czasie. To dla mnie ważne, nie wiem dlaczego. Nieraz nam się prawie udało, ale kiedy widział, że chcę coś powiedzieć, zamykał usta. I zawsze kończy się to zdumieniem: właśnie chciałem/łam to powiedzieć!
  Ale nie o tym.

  Jesteśmy razem osiemdziesiąt siedem dni. To mało, a jednocześnie tak dużo. Tyle razy powtarzał mi, że czuje, iż będziemy razem do końca życia. I ja tak czuję. Może to za krótko, by mówić o tak poważnych planach, ale serca chyba nie da się oszukać. Nie chcę go oszukać ani zagłuszyć.
  Ale z drugiej strony, najnormalniej w świecie, boję się. Boję się, że pewnego dnia coś się zepsuje. Jakaś część nas postanowi odejść i pociągnie za sobą kolejne, drobne cząsteczki, z których siłą i przekonaniem nie będziemy umieli walczyć. Już powiedziałam mu, że jeśli któregoś dnia będzie chciał odejść albo pokocha kogoś innego, ma mi o tym powiedzieć od razu. Nawet jeśli miałabym się po tym długo nie pozbierać. Moje serce właśnie skurczyło się do rozmiaru szpilki, nie umiem sobie go wyobrazić u boku innej kobiety, mimo że dwa ostatnie sny pokazały mi takie obrazy.
  Co, jeśli pewnego dnia, nie starczy nam miłości na nowe godziny, które mielibyśmy spędzić razem. Bardzo boimy się samotności. Zarówno on, jak i ja. Może ja bardziej. On nie wierzył, że spotka prawdziwą miłość. Ja także. A kiedy nadeszła, kiedy go poznałam prawie przed pięcioma miesiącami, czułam, że ten mężczyzna, który nie zapamiętał koloru moich oczu, ale zapamiętał moją sylwetkę i niektóre spojrzenia, przewróci mój świat do góry nogami. Nie wyobrażałam sobie swojego świata bez jego obecności, choćby małej. Tyle razy powtarzałam, że wierzę w przeznaczenie. Wierzę, szalenie.
  Czy takie myśli są czymś naturalnym? Ten lęk, że coś może się nie ułożyć. Niepewność, czy aby na pewno nasza niezłamana pewność jest nie do skruszenia? Dużo razy o tym myślałam. Jest tyle par, które planowały być ze sobą do końca, ale coś nie wychodziło. To głupie. Boję się być bez niego. Na pewno bym sobie w końcu poradziła, ale w jego ramionach czuję, że odnajdę szczęście i spokój, o jakim zawsze marzyłam. Od najmłodszych lat. Czy pewność przyjaciół wystarczy, czy mają rację, mówiąc, że czują, iż będziemy razem do końca życia.
  Kocham go. Kocham go szczerze. Być może to wystarczy do uzupełniania reszty dni jego obecnością.

Komentarze