„Miłość nie rozkłada się po równo w związku. Nigdy nie jest pół na pół. To zawsze siedemdziesiąt do trzydziestu, lub sześćdziesiąt do czterdziestu. Ktoś zakochuje się pierwszy. Ktoś stawia drugą osobę na piedestale. Ktoś staje na głowie, by życie toczyło się gładko i przyjemnie, a partner po prostu załapuje się na ten wózek.”

Jodi Picoult "Deszczowa noc".

Bardzo się zgadzam z tym zdaniem. Bardzo się z nim utożsamiam. Niekiedy muszę sobie przypomnieć, że nie powstał w przypływie mojego geniuszu. Jednakże czuję się tak, jakbym to ja była jego autorką. Nieważne kto, ważne co się mieści w tych kilku prostych słowach.
    Jestem dziś sumą wszystkich negatywnych emocji zebranych w kłębiasty pukiel ulokowany między moim sercem a drogą wylotową łez. Nie umiem się go pozbyć. Ani przełknąć dalej, by jakoś się wydostał, przetrawił i zniknął. Nie pomaga picie ogromnej ilości wody. Ani ukrywanie łez, które, nim zdążę zareagować, wydostają się spod ciężkich powiek. Nie pomaga rozmowa. Nie pomaga krzyk. Nie pomagają szczere i pobudzające sumienie wyznania.

    Dziś pomaga tylko to jedno zdanie, które ktoś wymyślił przede mną, by rozwiązać moje zagadki i wątpliwości.

A teraz brutalnie uświadamiam sobie, że jestem tą, która zawsze oddaje się w pełni, oczekując tego samego w zamian. Nie potrafię dozować siebie na małe kawałeczki. Daję w podarunku całą siebie z pakietem wad, zalet, oczekiwań i nadziei. Oddaję emocje, rozkochane serce, wszystkie myśli i każdą wolną chwilę. Poświęcam tyle, ile tylko mogę, by inni nie uznali mnie za wariatkę. Ukrywam tylko tajemnice, które zbyt mocno zdradziłyby, co naprawdę mnie boli. I równie mocno ranię, kiedy ktoś próbuje wtargnąć na najbardziej strzeżone tereny.
   Nie umiem opowiadać o swoich emocjach tak jak potrafię o nich pisać. Nie umiem spokojnie mówić o tym, co mnie boli, nie płacząc przy tym tak, jakbym straciła tuzin przyjaciół najlepszych.

    I nie potrafię znieść rozstania z osobą, którą kocham, a której mam mniej, niż pragnie tego moje serce. I nie potrafię zrozumieć, że coś może stanąć na przeszkodzie, gdy to spotkanie ma być takie jak zawsze.

   Poświęcałam się wiele razy. Oddawałam swoje wolne godziny. Oddawałam swoje wolne myśli. Swoje chwile i dni. Przesuwałam wszystkie terminy, byle tylko znaleźć dla kochanej osoby czas. I dlatego boli najbardziej w świecie, że czasem nie jestem równie ważna. Że coś, co można przełożyć na za dwa dni czy na za dwa tygodnie jest ważniejsze, niż jedna z nielicznych wspólnych chwil. Boli, kiedy z łatwością można odłożyć na "potem" kilka godzin rozmów, kilka godzin wspólnego śmiechu, wspólnego bycia koło siebie z powodu, który naprawdę można przełożyć

Moje myśli nie biegną torem cytatu, który obrałam za główną myśl. Ale widać te są ważniejsze i mają większą siłę przebicia. Jestem zła. I zawiedziona. I mam nadzieję, że kiedyś zrozumie.
   Ja nie mam serca skracać naszych spotkań, z żadnego powodu. Bo wiem, ile czasu, ile łez i ile rozmów z innymi potrzebuję, by ich doczekać. A może głównie dlatego, że wiem, że nie da się ich odzyskać już nigdy, przepadają, zostawiają pustkę.

   Nie chcę się licytować i ważyć, kto kocha mniej, kto bardziej. Kto poświęcił więcej, kto mniej. Kto bardziej tęskni, kto więcej myśli i poświęca siebie.

Jest mi przykro, że odwieczny, wręcz sakramentalny przekaz "wszystkie możliwe weekendy spędzamy razem" zostaje w prosty sposób ograniczony.
Nie, świąt nie spędzimy razem.

Będę nadrabiała czas, który kiedyś poświęciłam dla nas, odbierając sobie szansę spotkania z moimi ukochanymi dziewczynkami, żałując, że stojąc przed wyborem "on - dziewczynki" (inni, równie mocno ważni i kochani), bez wahania zawsze wybierałam jego.

Z sms-ów z pewnym mądrym Ślimaczkiem, który zawsze jest równie ważny:

"- Nie mogę przestać płakać.

- Nie staraj się przestać płakać. Kiedyś przejdzie samo, bez Twojego wysiłku"

Więc płaczę tyle, ile potrzebuje moje rozhuśtane wnętrze.


 
Jeśli kogoś uraziłam, przepraszam. Jest to jeden z najintymniejszych wpisów na tym blogu, bo dotyka tego, co boli, nie zaś sprawia ogromne szczęście. A o tym mówi się trudniej.

Komentarze