* * *

    Boję się samotności. Takiej długoterminowej. Od zawsze. Boję się opuszczenia, tego, że zostanę sama. Odkąd dowiedziałam się, że noszę pod sercem naszą małą Fasolkę – boję się jeszcze bardziej. Wiem, że to samo myśli Adrian – także ma obawy, ale nie myśli o tym tak obsesyjnie jak ja. Wiem, że to złe, naprawdę. I że nie przynosi żadnej korzyści, ale taka już moja natura. Czasem się zastanawiam, czy moje ciągłe roztrząsanie „jakby to było, gdyby…” nie wynika z tego, że chciałabym się z tymi uczuciami jakoś uporać, tak na zaś. Wiem, to niemożliwe. Wiadomość o byciu samemu od teraz, od tego właśnie dnia przygniata, odbiera rozum, uczucia, zatyka, pozbawia oddechu.

   Dlaczego o tym? Jakiś czas temu przed snem rozmawialiśmy z Adrianem jakby to było, gdyby któreś z nas odeszło. Ale nie do kogoś innego, tylko na zawsze, poza zasięg tego świata. Powiedziałam mu, że gdybym miała wybierać, które z nas na starość odejdzie pierwsze, chciałabym być to ja. Ale potem zdałam sobie sprawę, że złamałabym mu tym serce. Wolę, by to był on. Żadne z nas nie chce zostawić drugiego dlatego postanowiliśmy, że jak mamy odejść, to razem. A  gdyby jednak tak się nie stało – drugie ma szukać miłości i spełniania albo w pasjach, albo ramionach drugiej osoby.

   To były teoretyczne rozważania młodego małżeństwa w bezpiecznych objęciach, w ciepłym łóżku. Nad wyrost, z myślą, że jeszcze tyle lat przed nami. Nie ma się nad czym zastanawiać, ale na zaś lepiej  poruszyć te kwestie. To był piątkowy wieczór, może już noc.

   W sobotę rano wysłałam Adriana po mleko. Zaproponowałam mu, żeby pojechał do konkretnego sklepu, do którego z naszego osiedla należy skręcić w lewo. Robiłam ciasto, więc czas mi leciał szybko. Zrobiłam spód, zrobiłam masę, zdążyłam zapakować do brytfanny i zdałam sobie sprawę, że ciągle go nie ma. Minęło pewnie jakieś 30-40 minut. Ale tłumaczyłam sobie, że na pewno są kolejki i postanowiłam zadzwonić. Telefon odezwał się w pokoju obok. Chciałam zadzwonić na numer, który ma w samochodzie, ale pojechał moim samochodem, który od jakiegoś czasu nie pracował tak, jak należy. Kiedy minęły kolejne długie minuty zaczęłam martwić się coraz bardziej. Chodziłam od jednego okna do drugiego i wyglądałam. Ale nic. Żołądek miałam ściśnięty, w głowie tylko jedna myśl – nie opuszczaj mnie, nie teraz. Nie dam rady sama wychować naszej Fasolki, potrzebuję Cię. Jeszcze tyle przed nami, mam Ci w końcu tyle do powiedzenia, tyle do pokazania...

   Moje wewnętrzne wołania nie pomagały. Miałam ochotę krzyczeć, krzyczeć, krzyczeć! Pojechał za nim mój tata, ale w sklepie, w którym miał być – nie było po nim śladu. Ani na drodze, którą teoretycznie mógł jechać. Telefonu  taty wyczekiwałam jak zbawienia. Pojechał na naszą działkę oddaloną o kilka kilometrów, bo stwierdziliśmy, że pewnie zepsuł się samochód i pewnie coś tam robi. Ale nie było go. Tata wrócił tą samą drogą. Złośliwy los tym bardziej zagrał nam na nosie, że jest to droga, którą byliśmy zmuszeni pokonywać od jakiegoś czasu. Gdyby pojechał normalnie, jak zawsze, gdyby nie mostek w remoncie, znalazłby go szybko. Wtedy skręciłaby w lewo, dokładnie tak, jak Adrian...

   Okazało się, że samochód naprawdę odmówił posłuszeństwa i nie chciał odpalić. Adrian ponad godzinę wracała do domu, a ja w tym czasie odmówiłam chyba wszystkie znane modlitwy i złożyłam tyle propozycji Bogu, że nie wiem, jak się wypłacę.

  Wierzcie mi – nigdy nie kochałam bardziej niż w chwili, kiedy go zobaczyłam na chodniku pod blokiem. Miałam ochotę go udusić, przepuścić przez praskę, uderzyć, by raz na zawsze zapamiętał, że bez telefonu ma nigdzie się nie ruszać! Jak wszedł do domu – popłakałam się tak, że nie mogłam wydusić z siebie słowa. Łzy pojawiały mi się w oczach za każdym razem jak na mnie spojrzał. Nie mogłam się od niego oderwać. Ten moment, kiedy miałam go przy sobie, na wyciągnięcie ręki był najpiękniejszym momentem w moim życiu. Jeszcze nigdy nie odczuwałam całym ciałem objęcia. Każdy milimetr jego ciała przenikał przeze mnie. Jeszcze nigdy w życiu o nikogo się tak nie bałam. Teraz tym bardziej doceniam każdy nasz dzień, każdą naszą chwilą. Czerpię z niej pełnymi garściami i nie zapominam o tym przerażającym doświadczeniu.

   Wiem, jesteśmy tylko 11 miesięcy po ślubie, już za jakiś czas będzie pełny rok, ale przesłanie do wszystkich – jeśli kochasz, nie puszczaj, to złamie Ci serce. Rozmawiaj jak najwięcej i przytulaj jak najwięcej. Całuj przed snem i przed każdym wyjściem. Mów, że kochasz. Codziennie. Mów o wszystkich uczuciach, pragnieniach, lękach. Kiedyś może zabraknąć tej jednej rozmowy, tego ostatniego przytulenia.

   Od początku naszego związku, a trwa już ponad 7 lat – witamy się i żegnamy pocałunkiem. Kiedy żyliśmy na odległość to był naturalny wyznacznik początku i końca spotkania. Zawsze wyglądał tak samo – długie przytulenie i pocałunek. Uśmiech albo łzy w zależności od sytuacji. Teraz, choć widzimy się codziennie – przed każdym wyjściem do pracy żegnamy się pocałunkiem i przytuleniem, często słowami „kocham Cię, do zobaczenia”. Kiedy widzimy się po rozłące – nieważne jak długiej – witamy się w podobny sposób, może już bez objęcia. Z mojej strony często padają słowa „tęskniłam”. Nie umiem nie tęsknić, choć jest tak blisko. Ciągle chodzimy za rękę, jesteśmy w stałym kontakcie fizycznym – choćby tylko ramieniem. W samochodzie, w kościele, przed telewizorem czy u Adriana w biurze. Pielęgnujemy to, bo wiemy jak boli oddalenie, nawet najmniejsze. Dbajcie o siebie. Trzymajcie miłość i nie dajcie jej odejść.

Komentarze

  1. Zabawne,że nawet tak piękne uczucie jak miłość potrafi nieść ze sobą strach,obawy...Ale niestety tak jest...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero w takich momentach często zdajemy sobie sprawę jak bardzo kochamy... Zdarzały mi się podobne sytuacje, także wiem jaki to strach... Podoba mi się puenta Twojego wpisu. Trzeba o siebie dbać i okazywać sobie uczucia, bo nigdy nie wiadomo, co spotka nas jutro... Pozdrawiam serdecznie ::

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja to zrozumiałam dopiero teraz...

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzeba dbać teraz, potem może być za późno.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz